Recenzja filmu

Eden (2020)
Ágnes Kocsis
Lana Barić

Houston, mamy problem

Izolacja i psychiczne rozstrojenie głównej bohaterki sprawiają, że film przeradza się we wnikliwe studium niewyobrażalnej wręcz samotności i rosnącej potrzeby bliskości. Zanim w życiu Evy zjawi
Houston, mamy problem
W "Edenie" jest przezabawna scena, gdy Eva (Lana Baric) stoi na stacji metra w skafandrze kosmicznym, a zdumiona staruszka pyta, czy ktoś kręci film z jej udziałem. Do kobiety dołącza zdezorientowany strażnik, upewniając się, że z główną bohaterką wszystko w porządku. Eva uspokaja nieznajomych, ale rodzi się pytanie: czemu ma na sobie tak niewygodny strój? Chodzi o artystyczny performance, ekscentryczne przebranie albo rodzaj osobliwej zabawy w astronautkę? Już spieszę z wyjaśnieniem, bo sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana i mniej dowcipna, niż mogłoby się wydawać.

Bohaterka cierpi na dziwne ataki duszności, prawdopodobnie spowodowane czynnikami zewnętrznymi. Zdaniem badaczy Eva ma alergię na zanieczyszczania powietrza lub inne składniki występujące w atmosferze. Zgodnie z zaleceniami naukowców protagonistka żyje samotnie w niemal całkowitej izolacji, a każde wyjście z mieszkania wiąże się z założeniem ochronnego kombinezonu. Jej świat ogranicza się tylko do dwóch miejsc: małego lokum, w którym czasem odwiedza ją znajomy imieniem Gyuri (Bocskor Salló Lóránt), by przynieść zakupy i pomóc w codziennych czynnościach, oraz centrum naukowego, gdzie regularnie wraca na nowe badania. Przełomem okazuje się wizyta psychiatry, Andrasa (Daan Stuyven), przypuszczającego, że problemy bohaterki mają podłoże psychosomatyczne. Mężczyzna zbliży się do Evy i na zawsze odmieni jej monotonną egzystencję.

Film Ágnes Kocsis ogląda się jak osadzony bliżej współczesności węgierski sequel "Schronienia" Haynesa. Podobieństwo nie kończy się na oryginalnym połączeniu psychodramy z elementami futurystycznymi. W amerykańskim obrazie Carol, grana przez Julianne Moore, mierzyła się z niewytłumaczalnymi problemami zdrowotnymi, które sprowokowały ją do opuszczenia pozornie idealnego świata przedmieść. Ostatecznie bohaterka zdecydowała odciąć się od zewnętrznej rzeczywistości i zamieszkać w specjalnej kapsule. Tam, gdzie Haynes kończy opowieść, na dobre zaczyna się dzieło Kocsis. Sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że Evę zmuszono do izolacji. Stała się wręcz królikiem doświadczalnym dla naukowców pragnących odkryć przyczyny jej stanu zdrowia. Sterylna, bezduszna przestrzeń mieszkania została zaprojektowana tak, by szczelnie zamknąć w nim kobietę. 

Oddzielenie bohaterki od społeczeństwa można rozumieć albo jako metaforę stygmatyzacji osób chorych psychicznie, ponieważ zdradza ona objawy depresji, albo wypowiedź na temat desperackiej ucieczki przed światem jako miejscem coraz bardziej zagrażającym zdrowiu. Oba tropy interpretacyjne pojawiły się już u Haynesa i wcale nie straciły na aktualności. W dobie cywilizacyjnego zmagania z depresją jeszcze łatwiej utożsamić się z pogrążoną w apatii i z trudem spoglądającą na swoje odbicie w lustrze Evą. Z kolei narracja proekologiczna w nienachlany sposób przypomina, że negatywne skutki ludzkiej ingerencji w środowisko naturalne wdzierają się do naszego życia, a nauka jest wobec nich bezradna lub bierna. 

Izolacja i psychiczne rozstrojenie głównej bohaterki sprawiają, że film przeradza się we wnikliwe studium niewyobrażalnej wręcz samotności i rosnącej potrzeby bliskości. Zanim w życiu Evy zjawi się Andras, nikt nie potrafi, a może nie chce, dostrzec głęboko skrywanych przez nią pragnień i lęków. Zdawkowe rozmowy z nią albo zmieniają się w kłótnie i oskarżenia, jak przy spotkaniach z Guyrim, albo mają charakter czysto formalny, jak te w centrum badawczym. Kobieta, otwierając się przed psychiatrą, mówi, że "ludzkość trzeba nauczyć być razem". Paradoksalnie to właśnie odseparowana jednostka najlepiej definiuje bolączki współczesności. Zaproponowana przez Kocsis uniwersalna wizja zatomizowanego społeczeństwa współgra ze słowami protagonistki. W świecie przedstawionym relacje międzyludzkie wydają się bowiem kalekie – los Evy interesuje sąsiadów tylko wtedy, gdy słyszą jak dusi się za ścianą, Guyri nie umie wysłuchać osamotnionej znajomej, przekonany o jej nieświadomości, a Andras nawet nie odzywa się do byłej żony. Ludzkość zapomniała o znaczeniu bliskiego kontaktu, wartości dialogu i roli dotyku – podpowiada reżyserka. Fatalne konsekwencje zjawisk widać w zachwianej równowadze psychofizycznej bohaterki. 

Eva przypomina protagonistkę innego węgierskiego filmu – "Duszy i ciała". Podobnie jak Maria z olśniewającego obrazu Enyedi, jest zamkniętą w sobie i złaknioną intymności jednostką. Pięknie pokazują to dwie bliźniacze sceny, w których kobieta, pobudzona rozmową z Andrasem, zaczyna nieśmiało pieścić swoje ciało przed lustrem, a potem w wannie. Otwarcie Evy i odważna próba zerwania z izolacją stają się owocami długiego procesu terapii z psychiatrą oraz dojrzewającej w niej potrzeby buntu i głośnego wypowiedzenia swoich pragnień. Metamorfozę zapowiada poruszające zbliżenie na twarz krzyczącej z bólu bohaterki, której głos zostaje stłumiony przez kombinezon ochronny. "Eden" jawi się więc jako nieoczywisty hołd dla trudów emancypacji. Duża w tym zasługa zniuansowanej, przekonującej roli Lany Baric, z którą kamera praktycznie się nie rozstaje, i która dźwiga na barkach cały film.

Chociaż współpraca reżyserki z aktorami wypadła świetnie, seans nie jest doświadczeniem satysfakcjonującym, lecz wyczerpującym. Winę za to ponosi rozciągnięcie kameralnego, subtelnego dramatu na zbyt długi metraż. Wprawdzie w pierwszej części z rosnącym zaangażowaniem śledzimy rozwój wydarzeń, ale, im bliżej końca, tym bardziej dystansujemy się od ekranowej rzeczywistości i wyczekujemy odświeżającego przełamania, które nie nadejdzie. W utrzymaniu koncentracji widza z pewnością nie pomaga surowa forma bliska twórcom slow cinema. Przeważają długie, statyczne ujęcia w planach ogólnych, sprawiające niestety, że z czasem patrzymy na świat przedstawiony jak naukowcy na Evę – zza wielkiej szyby. Na dodatek większość akcji toczy się w zamkniętych, monochromatycznych przestrzeniach, w których kolejne sceny dialogowe zlewają się w jedno. Oprócz na poły surrealistycznych ujęć ze spacerów Evy w kosmicznym skafandrze Kocsis powinna wpuścić do filmu więcej humoru lub groteski, aby odciążyć nadmiernie pesymistyczną i melancholijną atmosferę. Dodam jeszcze, że najciekawszy zabieg inscenizacyjny pojawia się, o ironio, w ostatniej scenie. Trochę późno jak na przeszło dwuipółgodzinne dzieło. 

Tym, co pozwala przymknąć oko na ewidentne wady "Edenu", jest jego zaskakująca przystawalność do gorzkiej, pandemicznej rzeczywistości. Kocsis pierwszy raz zaprezentowała film na przełomie stycznia i lutego w Rotterdamie, a dziś nie sposób  go odczytywać w oderwaniu od bieżącego kontekstu. W niedalekiej przyszłości obraz zyska zasłużone miano świadectwa swojego czasu. Radykalny model izolacji, którego ofiarą staje się Eva, rok temu traktowalibyśmy jako pomysł żywcem wyjęty z kina science-fiction. Teraz, gdy przypomnimy sobie wiadomości z Włoch czy Australii, intuicja węgierskiej reżyserki wydaje się prorocza. Strach pomyśleć, co jeśli wszystkie elementy narracyjnej układanki znajdą pokrycie w świecie pozafilmowym. Przecież nie do każdych drzwi zapuka pomocny psychiatra i nie każdy odkryje w sobie wewnętrzną siłę, zdolną przezwyciężyć wszechogarniające poczucie alienacji. Oby Kocsis nie uprzedziła najczarniejszego scenariusza.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmowe teksty ubrane w perfekcyjnie skrojone, ascetyczne szaty i wskazujące na pewien odwrót od... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones